sobota, 30 maja 2009

Google Wave

W czwartek Google zaprezentował swój nowy projekt — Google Wave. Ma to być zupełnie nowe podejście do komunikacji, łączące jej najważniejsze obecnie sposoby — e-mail, instant messaging (komunikatory) i współpracę nad dokumentami. Szum medialny zrobił się na miarę Google, a nazwa produktu w czwartek była 6. najczęściej wyszukiwanym hasłem. Niestety konkretna data premiery nie została jeszcze ogłoszona. Można zapisać się na powiadomienie na stronie Google Wave.

Powstaje pytanie, jak nowa usługa zostanie przyjęta. Na pewno odpowiednio prowadzony PR, czwartkowy teaser pomogą w zdobyciu popularności. Jak chyba każda usługa Google, Google Wave też znajdzie rzeszę użytkowników, jednak nie jestem pewien, czy stanie się rewolucją w komunikacji, tak, jak zapowiada to Google. Ma po temu wszelkie predyspozycje, ale reakcja społeczeństwa nigdy nie jest w 100% przewidywalna. Dla mnie na pewno największą wadą będzie przywiązanie do przeglądarki. Do komunikacji wolę wykorzystywać samodzielne programy. Najlepiej widać to przy poczcie elektronicznej — korzystanie z jakiegokolwiek WebMaila jest dla mnie ostatecznością, nawet jeśli jest tak rozbudowany, jak GMail.

Ogromną zaletą może okazać się otwartość platformy i rozbudowane API. Dzięki temu niezależni programiści będą mogli wykorzystywać i rozwijać Google Wave i myślę, że można dość szybko spodziewać się stworzenia dedykowanej aplikacji, chyba że większość uzna to za bezcelowe.

Gdy zastanawiam się nad osobistym wykorzystaniem Google Wave, na myśl przychodzi mi przede wszystkim wymiana informacji w firmie, tak jak w tej chwili wykorzystywane są do tego Google Docs. Google Wave może pełnić funkcję ogromnej interaktywnej tablicy, na której będziemy umieszczać najważniejsze wewnętrzne informacje, polecenia i prawdopodobnie treści na rozluźnienie w czasie przerwy w pracy.

Z chęcią zobaczę Google Wave w akcji. Mimo ograniczonego entuzjazmu, czekam z niecierpliwością.

czwartek, 21 maja 2009

Trochę statystyki

Serwis Newsfactor podaje trochę informacji na temat podziału rynku wyszukiwarek w kwietniu. Niestety dane dotyczą tylko Stanów Zjednoczonych.

Liczba zapytań do głównych wyszukiwarek wzrosła w kwietniu o 3% do 14,8 miliarda. Udział Google wyniósł 65% i miał dynamikę większą niż rynek, ok. 4%. Następne miejsca należą do Yahoo! i Microsoftu, odpowiednio 20,4 i 8,2%. U nas proporcje te kształtują się jeszcze bardziej korzystnie dla Google — ponad 85% zapytań kierowanych jest bezpośrednio do Google, a dodatkowo ponad 10% jest obsługiwanych przez Google w sieci wyszukiwania (np. wyszukania na Interii).

Gdzie są pieniądze?

Nikt, nawet Google, nie prowadzi biznesu charytatywnie. Wzrost liczby wyszukań powinien się przekładać na rosnące przychody reklamowe, a co za tym idzie zysk. Na tym polu nie jest jednak tak dobrze. Chociaż przez ostatnie 2 lata liczba zapytań wzrosła o 68%, to liczba kliknięć w linki sponsorowane zaledwie o 18%. Ta sytuacja nie może Google cieszyć.

Poznać przyczyny

Przyczyny tych niezadowalających wyników zostały ustalone — odsetek zapytań, do których udaje się dopasować reklamę w tym samym czasie spadł z 64 do 51 procent. Nie wyjaśnia to różnicy całkowicie, ale przynajmniej w znacznej części. Gdzie leży praprzyczyna? Internauci wraz z rosnącym doświadczeniem zadają coraz „trudniejsze” pytania. Kwerendy do Google stają się coraz dłuższe, przez co reklamodawcy nie są w stanie ich przewidzieć i dopasować swoich przekazów. Długi ogon staje się coraz bardziej godny uwagi.

środa, 20 maja 2009

Google Ad

Niezła reklama Google, a może telefonu z dostępem do Internetu. Ciężko ocenić.

Wykład o Google AdWords

W poniedziałek byłem na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie na wykładzie Przemysława Modrzewskiego, dotyczącym programu Google AdWords. Prelegent jest specjalistą w dziedzinie reklamy z wykorzystaniem Google AdWords i jednym z 9 AdWords Seminar Leaderów w Polsce. W większości krajów takich osób jest 10, a w USA 20. Zdecydowanie jest to zatem autorytet w dziedzinie Google AdWords.

O wykładzie trudno powiedzieć zbyt wiele. Nie był on zbyt szczegółowy, nie pomógł chyba zbyt wiele nikomu. Bardziej był zachętą do przyjścia na kurs, który prowadzi on lub inni Google Seminar Leaderzy. Pierwsza część dotyczyła reklamy, tego jak ona się zmienia, jak zmienia się podejście ludzi. Mocno skrytykował reklamę telewizyjną i miał dużo racji. Przewagi reklamy internetowej, zwłaszcza rozliczanej za kliknięcia (CPC) są liczne — lepsze targetowanie, niższe koszty, dostarczanie informacji o produkcie wtedy, gdy jest on rzeczywiście poszukiwany. Jak stwierdził Przemysław, reklamy proszku nie powinniśmy oglądać w przerwie sensacyjnego filmu, ale kiedy zabieramy się za pranie. Doprecyzowałbym, że powinienem ją zobaczyć raczej na zakupach w supermarkecie. Właśnie tam szukam proszku i tam powinienem ujrzeć reklamę. Na tej samej zasadzie reklamy z Google AdWords pojawiają się, gdy internauta sam ich poszukuje!

Druga część wykładu była poświęcona Google AdWords jako usłudze. Prelegent wyjaśnił zasady działania Google AdWords, mechanizm licytacji, poruszył kwestię Wyniku Jakości, ale nie zdradził żadnych ciekawych szczegółów, jak go poprawić. Albo ukrywa swoje tajemnice, albo rzeczywiście wszystko jest opisane w poradniku Google AdWords, bo wszystko co w tej kwestii usłyszałem, da się tam znaleźć. Przemysław nie pokazał nawet slajdu z interfejsem Google AdWords, ani starym, ani nowym.

Zapomniałem nadmienić, że na wykładzie wygrałem koszulkę Google, z napisem „I'm feeling lucky„ na plecach. Trudno nie było, wystarczyło odpowiedzieć na jedno proste pytanie jako pierwszy.

Pozostaje podsumować. Czy warto było iść na ten wykład? Tak, dla koszulki i poznania, jak by nie było, autorytetu w dziedzinie Google AdWords. Poza tym nic nowego się nie dowiedziałem. Najlepszym słuchaczem byłaby osoba nie mająca pojęcia, że „te reklamy po prawej to AdWords”, i takich osób trochę było.

poniedziałek, 18 maja 2009

Szczegóły awarii

Po niedawnej awarii Google pojawiły się głosy, że była spowodowana problemami z łączem TP. Hipoteza uzasadniona, zważywszy, że osoby korzystające z UPC, żadnych kłopotów nie zauważyły. Okazuje się jednak, że równie uzasadniona, co błędna.

Jak potwierdziła firma z Mountain View, problem spowodowany był błędnym przekierowaniem ruchu z serwerów w USA do Azji, co spowodowało ich przeciążenie. Powodem był błąd „w systemie”, czyli zawiódł raczej czynnik ludzki, zwłaszcza, że błąd został nazwany zawstydzającym. Szacuje się, że kłopotów doświadczyło 14% ogółu użytkowników.

Awaria pokazuje, że nawet Google nie jest idealne. Im też zdarzają się pomyłki, choć pracują tam specjaliści najwyższej klasy. Zaawansowana technologia zawsze może spłatać figla i wymknąć się ludziom spod kontroli. Zadziwia jedynie dość długi czas trwania awarii, którą można chyba nazwać krytyczną i powinna mieć najwyższy priorytet, zwłaszcza, że nie działał też Google AdWords, główne źródło dochodu Google. W lutym tego roku pojawiły się już problemy, jednak dotyczyły tylko GMaila. Przez kilka godzin użytkownicy nie mieli dostępu do swoich skrzynek.

czwartek, 14 maja 2009

Spokojnie, to tylko awaria

Przed chwilą byliśmy świadkami poważnej awarii wszystkich serwisów Google. Nie dało się korzystać z wyszukiwarki, GMaila, Bloggera (dlatego post pojawia się dopiero teraz), Analytics itd. Rzecz chyba bez precedensu. Trudno na szybko ocenić jakie były przyczyny problemu. Blogosfera na pewno szybko wysunie ciekawe hipotezy i wkrótce znajdzie się odpowiedź. Co ciekawe, Google nie działało na łączach Netii, Neostradzie i Asterze, natomiast u osób korzystających z UPC, podobno wszystko działało prawidłowo. Chętnie dowiem się, jak było u Ciebie. Następna okazja, żeby to zobaczyć, może nie przytrafić się zbyt szybko. Coś jak zaćmienie słońca.

wtorek, 12 maja 2009

AdWords Blog

Trafiłem na dość ciekawy blog o Google AdWords. Nie ma może na nim rewolucyjnych informacji, ani porad jak ugryźć 10 milionów, ale teksty są przystępne, poruszają różne ciekawostki. Przeczytać można o nowościach, przydatnych narzędziach czy wartych uwagi wydarzeniach. Myślę, że bardziej nadaje się dla osób stawiających pierwsze kroki w reklamie w wyszukiwarce Google, niż dla starych wyjadaczy Google AdWords. Ja będę co jakiś czas zaglądał, choć ostatni post już trochę stary. Co Ty o nim myślisz?

poniedziałek, 11 maja 2009

Google Bomb

Czym jest Google Bombing? Metodą pozycjonowania, jednak metodą dość nietypową. Polega na zasypywaniu, a właściwie spamowaniu wyszukiwarki linkami o określonym tekście. Zwykle jest to społeczna inicjatywa, szczególnie istotna w środowisku pozycjonerów. To oni dysponują zapleczem i potrafią szybko wspólnie wywindować stronę na szczyty SERP-a. Linki zwykłych internautów odgrywają tu raczej mniejszą rolę, częściej pojawiają się, gdy bomba zacznie już działać.

Dotychczas najpopularniejsze „bomby” nie były komercyjne i miejmy nadzieję, że tak zostanie. Najczęściej dotyczyły polityki, gdzie stanowią bardzo ciekawy sposób wyrażenia sprzeciwu, pewnej, niezbyt dobrze określonej, grupy. Najpopularniejszą bombą była chyba „miserable failure”, która przenosiła na stronę prezydenta Busha, ale i na naszym podwórku mieliśmy ciekawe akcje. Pierwszą z jaką się zetknąłem, być może pierwszą w ogóle, było hasło kretyn, pod którym na pierwszym miejscu pojawiała się strona Andrzeja Leppera. O ile pamiętam, szybko na 2 albo 3 pozycję podskoczył Jan Maria Rokita. Roman Giertych natomiast miał zaszczyt objąć pozycję pierwszego debila w wyszukiwarce. Najbardziej bolesnym uderzeniem była chyba jednak „ptasia grypa”, pod którą wypozycjonowano stronę Lecha Kaczyńskiego.

Wydaje się, że Google nieco uodpornił się na bomby, albo po prostu internautom się one znudziły. Za pierwszym razem było to intrygujące i śmieszne, w tej chwili nie ma już w tym nic nowego. Nie wiem nic o aktualnie działających bombach. Jeśli na jakieś traficie, czekam na sygnał.

środa, 6 maja 2009

Street View w Polsce

Jak twierdzi blogosfera, wczoraj Google miał rozpocząć pracę nad zdjęciami Warszawy do Google Street View. Niestety nie ma o tym żadnej informacji na blogu Google Polska.

W innych krajach samochody Google wzbudzały emocje. Gdzieniegdzie ludzie nie zgadzali się na zbytnią inwigilację. Zdjęcia oglądać mogą miliony osób i ktoś ma szansę rozpoznać i zdemaskować protestującego delikwenta. W Broughton na Wyspach nawet blokowano fotografujący samochód.

Jeśli samochody już wyjechały, warto ich wypatrywać. Na pewno nie jest to codzienny widok, a i można lepiej ustawić się do zdjęcia. Wkrótce powinny pojawić się też w Krakowie.

Już w zeszłym roku pojawiały się pogłoski o Google Vanie w Polsce. Okazało się jednak, że to furgonetka firmy NORC, konkurującej w tej dziedzinie z Google. Firma ta pochodzi z Rumunii i dzięki nim możemy mieć już teraz namiastkę Google View dla Polski. Na pewno teraz mają okazję na drugą młodość (choć pomysł wciąż nie jest w fazie finalnej), dzięki rozgłosowi jaki spadnie na nich „rykoszetem”.